Polemika zamiast recenzji

Jan Paweł II i tajemnica cierpieniaJuż dawno nie czytałem książki, której autor byłby tak samodzielny w myśleniu teologicznym. To, co jest na pewno zaletą Guzewicza to fakt, że nie pozwala na pozostanie letnim wobec tego, co pisze. Myśli genialne przeplatają się bowiem z wyjątkowo nietrafnymi spostrzeżeniami. Postanowiłem więc zamiast klasycznej recenzji popełnić polemikę…

Polemikę, bo jednak myśli, które oczywiście mieszczą się w doktrynie, które nie dezawuują książki w taki sposób, by nie mogła się znaleźć w naszej ofercie, ale z którymi się absolutnie nie zgadzam, są w przewadze. Zwłaszcza cała pierwsza część książki jest w mojej ocenie bardzo przeciętna.

Ważny w tej książce jest jej podział na dwie niezależne części. „Jan Paweł II i tajemnica cierpienia” nie jest to bowiem tytuł całości, ale jest to połączenie tytułów dwóch rozdziałów. I: „Jan Paweł II” oraz II: „Tajemnica cierpienia”. Oba rozdziały są skrajnie różne. Pierwszy jest fatalny, zaś drugi genialny. Mam po prostu wrażenie, że Guzewicz to człowiek, który bardzo dogłębnie przemyślał problem cierpienia, natomiast myśl Jana Pawła II traktuje niezwykle jednostronnie, opierając się na swych własnych, często – jak sądzę – błędnych intuicjach.

Chcę też dodać, że styl autora jest niezwykle przyjemny. Jeśli miałbym porównać go do kogoś, to chyba najbardziej przypomina mi styl… Jerzego Szymika, mojego mistrza naukowego. Teksty charakteryzuje duża lekkość, płynność. Myśl jest przejrzysta. I stąd rodzi się tak wiele refleksji. Jednym słowem: dopracowana forma pozwala skupić się na treści, bezsensownie nie utrudniając jej odbioru.

To tytułem wstępu, bo nie da się pisać polemiki do tekstu nie nadmieniając, przynajmniej ogólnikowo, jaki ten tekst jest (choć wiem, że niektórzy tak robią).

Zanim przejdę do polemiki z tekstem książki, rzeczy, które mnie absolutnie zachwyciły u Guzewicza. Ponad półtora roku temu napisałem pracę „Opatrzność Boża” (6. część moich Krótkich form myślowych), który wzbudził wiele kontrowersji. Główna konstatacja moich rozważań była taka, że: obarczanie Boga konsekwencjami pewnych wydarzeń jest zbyt ryzykowne. Twierdzę, że był On obecny w danym wydarzeniu, ale niekoniecznie nasza wola została podporządkowana Jego zamierzeniom. Przecież On daje człowiekowi wolność, pozostawiając mu możliwość błądzenia. Bóg nie jest od leczenia dziur w naszej egzystencji. Gdyby naprawiał wszystkie ludzkie błędy, byłby niekonsekwentny. Nie moglibyśmy wtedy mówić o wolności. Przyznam szczerze, że od tamtego czasu nie spotkałem tekstu, który wyrażałby podobne koncepcje. I nagle Guzewicz w swoich tekstach: „Problematyka ludzkiego przeznaczenia” oraz „Dopust Boży” zawiera myśli, sprowadzające się ostatecznie do identycznych wniosków.

Co warto zauważyć, Guzewicz to także teolog świecki. Jakoś mam wrażenie, że nam właśnie nie brakuje odwagi do samodzielnego, głębokiego myślenia. Księża zbyt często poddają się opinii większości, opinii przełożonych, choć byłaby ona mało przemyślana i miała niewiele wspólnego z Magisterium Kościoła. Natomiast Guzewicz w tej kwestii jest kapitalny, oby jak najwięcej osób mogło karmić się tak genialnym tekstem: bez uproszczeń, uwzględniającym wszystkie możliwości. Tekstem bez luk.

Również na temat cierpienia autor zawarł wiele kapitalnych, niezwykle pogłębionych rozważań. Akurat ten temat – przyznam szczerze – jest mi również ogromnie bliski i jest przeze mnie także dogłębnie przemyślany. I rzeczywiście tutaj także jestem zachwycony Guzewiczem. Cierpienie jako największa wartość, jaką otrzymujemy. Ofiarnicza, ekspiacyjna wartość cierpienia. Ranga niemal (no właśnie, autor jest tutaj daleki od popadania w skrajności; zawsze dookreśla: „prawie to samo”, nigdy nie stawia znaku równości!) taka, jak ofiara eucharystyczna. To wszystko jest w tej książce!

Jeszcze jedna genialna myśl, na którą chciałbym zwrócić uwagę (gdyż także dla mnie osobiście jest ona znaczącym przewartościowaniem). Cytuję Guzewicza, tak będzie najłatwiej, najkrócej, a zarazem najtrafniej: Konieczne jest przypominanie, że chory może ofiarować w różnych intencjach nie swoje cierpienie, ale całego siebie jako osobę; nie uczucie bólu, ponoszoną udrękę, tylko siebie (s. 69). No właśnie: od dawna zwracam uwagę, by ofiarować Bogu swój ból, swe cierpienia. Ale to zbyt mało! To niezwykle istotne, co pisze doktor Mieczysław Guzewicz. Stajemy u progu Wielkiego Postu 2007 roku. Może warto to rozważyć i wcielić w życie…

I jeszcze jedna rzecz in plus godna uwagi. Niezwykła poprawność metodologiczna – godna doktora teologii biblijnej – przy rozważaniu fragmentów biblijnych. Nigdy wyrwany z kontekstu cytat z Pisma Świętego nie jest przytoczony dla potwierdzenia jakiejś tezy. Zawsze on stoi u źródeł, to dopiero od niego pewien pogląd może wziąć swój początek. To obecnie bardzo ważna zasada hermeneutyki biblijnej.

A teraz już obiecana polemika, którą pozwalam sobie podzielić na oddzielne kwestie:

«Moje wolne refleksje o myśli Jana Pawła II»

Szczerze mówiąc, to taki powinien być chyba tytuł pierwszej części książki. Niewiele ma ona bowiem wspólnego z myślą Papieża-Polaka. Tzn. myśli są przytaczane, a potem autor snuje jakieś własne refleksje, bardzo luźno związane z przytaczaną wypowiedzią. Między innymi podaje swoją, jedynie właściwą, propozycję sposobu czytania Pisma Świętego (ostatecznie sprowadza się ona do tego, że trzeba je czytać w kółko, niekoniecznie rozumiejąc), która z Janem Pawłem ma tyle wspólnego, co zeszłoroczny śnieg.

Tytuł całej książki „Jan Paweł II i tajemnica cierpienia” sugeruje, że jest to omówienie myśli ojca świętego o cierpieniu. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Warto też dodać, że rozważania zawarte w tej części książki epatują przeciętnością. I te dwie sprawy sprawiły, że byłem mocno zdegustowany czytając ów fragment pozycji.

Nadużycia czy może zafałszowania

Dla przykładu dwa teksty:
1. O głosie Jana Pawła II w kwestii Iraku: (…) dopiero dzisiaj widać, że był to głos bardzo słuszny. Ze strony Iraku nie było zagrożenia terroryzmem większym niż w wielu innych państwach, nie było broni masowego rażenia, a obecne negatywne skutki tej wojny są znacznie poważniejsze od wcześniejszej ideologii [podkreślenie moje – PP] . Zapewne zginie jeszcze wielu niewinnych ludzi, zanim nastąpi stabilizacja w tym kraju (s. 15).

2. W adhortacji Jana Pawła II Ecclesia in Europa, w całości poświęconej zagadnieniu nadziei (…) (s. 41).

Co do pierwszego tekstu:
Autor wykazuje się kompletną nieznajomością stosunków politycznych oraz ich niezrozumieniem.
Daje się łatwo nabrać wszechobecnej propagandzie, że generalnie obalenie Hussajna było bezsensowne i niepotrzebne, że Irak nie stanowił żadnego zagrożenia.
W zdaniu podkreślonym przeze mnie autor pozwala sobie na wybieg wręcz karkołomny. Chyba zupełnie nie zdaje sobie sprawy, ile istnień ma na sumieniu były iracki dyktator. Czy według niego, gdyby na przykład kilkadziesiąt lat temu zdecydowano się siłą obalić Stalina, też byłoby to naganne?
I wreszcie ostatnie zdanie. Skrajnie manipulacyjne. Autor mianowicie prorokuje (widać, że biblista ;-) ). Dobrze, że nie umieścił jeszcze formuły: „To mówi Jahwe”, gdyż wydaje się tego bliski.

Drugi tekst to również zwyczajne nadużycie. To nieprawda, że wspomniana adhortacja jest w całości o nadziei (miałem okazję ją kilka lat temu bardzo dogłębnie przestudiować). Nadzieja – owszem – jest punktem dojścia owej adhortacji, ale ona jest o współczesnej sytuacji Kościoła w Europie. O tym jest w całości. Pan Guzewicz ma prawo pisać, np. że jego zdaniem jest w całości poświęcona nadziei, tak samo jak ma prawdo twierdzić, że np. trawa jest niebieska, ale musi wyraźnie zaznaczać, że to on tak twierdzi.

Pisze on bowiem do odbiorcy, który zwykle nie zna dogłębnie teologii i nie będzie w stanie sprawdzić, które informacje to odbicie tego, co w Magisterium Kościoła, a które to wolna twórczość autora. Tymczasem pierwsza część od takich tekstów aż się roi.

Lęk przed śmiercią wynikiem braku zaufania wobec Jezusa i słabej wiary w życie wieczne

Mniej więcej takie stwierdzenie możemy znaleźć na 77 (sic!) stronie pozycji. Przy całej głębii myśli autora na temat śmierci, co wyżej wyraźnie podkreśliłem, z tym stwierdzeniem absolutnie nie mogę się zgodzić. To bzdura, że boimy się śmierci, bo nie wierzymy w życie wieczne. Boimy się jej, bo nie wiemy, czy w momencie naszej śmierci będziemy godni to życie wieczne otrzymać. To z tego wynika lęk. I dlatego nie jest on niczym złym, ale raczej czymś naturalnym. Czymś, co może nas mobilizować do ciągłego pogłębiania swej wiary, do dbania o nią. Szczerze mówiąc, jestem kompletnie zaskoczony tą refleksją autora, gdyż zupełnie nie przystaje ona do myśli ją otaczających.

Osoba wierząca szybko poradzi sobie z bólem po stracie ukochanej osoby (por. s. 80)

Wydaje mi się, że to myśl mająca podobne postawy do poprzedniej: wiara lekarstwem na wszystko, czy może raczej: wszystko winą niewiary. Myślę, że sprawa nie jest taka prosta. Zgadzam się z tym, że wiara może w tej sytuacji pomagać, ułatwiać proces leczenia. Że człowiekowi wierzącemu przyjdzie nieco łatwiej przyjęcie śmierci bliskiej osoby. Ale twierdzenia: jeśli przezwyciężenie bólu nie przychodzi ci łatwo, to znaczy, że masz słabą wiarę – a taki wniosek wysuwa się pośrednio z rozważań autora – uważam za poważne nadużycie. Można kogoś w taki sposób łatwo skrzywdzić. Postuluję więc powściągliwość w sądzieniu… Postuluję częściej mówić: „Nie wiem”…

Paweł Pomianek


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe