Właśnie w tym roku, dokładnie czternastego listopada, przypada setna rocznica urodzin szwedzkiej pisarki, Astrid Lindgren. Ta zmarła w 2002 roku, znana autorka książek dla dzieci w każdym wieku, była osobą nietuzinkową, jak na swoje czasy niepokorną. Pisaniem książek zajęła się przez przypadek, w latach drugiej wojny. Najpierw na prośbę córki wymyślała i spisywała historie o przygodach Pippi Langstrump, a potem wzięła udział w konkursie na powieść dla dziewcząt i tam zdobyła nagrodę.
W następnym roku na ten sam konkurs trafiła powieść o Pippi i Dzieci z Bullerbyn, które ukazały się drukiem w 1947 roku, a więc sześćdziesiąt lat temu. Pippi wygrała, potem przyszedł czas na inne książki, a pisarka została pracownikiem wydawnictwa Rabén i Sjögren, które organizowało konkursy. Takie były początki.
Pamiętam z dziecięcych lektur Karlssona z dachu, Pippi, wtedy Fizię Pończoszankę, która wydała mi się dość dziwaczną osobą, Nilsa Paluszka i innych. Ale najbardziej ulubioną i wielokrotnie czytaną lekturą zostały bezkonkurencyjne Dzieci z Bullerbyn. W czasach mojego dzieciństwa książki były dostępne tylko w bibliotekach. Kupno poszukiwanej pozycji graniczyło z cudem. Warto było mieć znajomą panią bibliotekarkę, która przechowała książkę, a później przez dowolnie długi okres przedłużała termin zwrotu. Przeczytane tomy były przecież wciąż potrzebne. Powracałam do lektury ulubionych rozdziałów, wybranych fragmentów. Szczególnym uhonorowaniem dla ulubionej powieści było jej czytanie podczas jedzenia, najczęściej w trakcie śniadania. To nieeleganckie i niekulturalne zachowanie, ale jakże przyjemne, kiedy można smakować jednocześnie dwie tak różne potrawy…
Czytaj dalej »