Czułem się jak Hurin…

Dzieci Hurina (oprawa twarda)Książkę Dzieci Hurina otrzymałem w prezencie od osoby bardzo mi bliskiej, znającej moje zamiłowanie do prozy Tolkiena. Osoba ta obserwowała mój niekontrolowany entuzjazm, gdy dokonywałem odkrycia godnego, według mojego mniemania, samego Kolumba – oto właśnie nadchodzi kolejne, niedokończone dzieło frontowego łącznościowca – Johna Ronalda Tolkiena. Kolejna fantastyczna historia zrodzona w okopach nad Sommą, lazarecie, czy szpitalu w Birmingham, spisana w koszarach w pomiętych, pokreślonych brulionach, czy na rewersach instrukcji wojskowych. Zapałałem żądzą posiadania, głodem poznania opowieści, niczym człowiek pierwotny przy ognisku w jaskini po plemiennym polowaniu czy wojnie z sąsiadem.

Gdy odkładałem przeczytany wolumin, po kilkunastu dniach w sercu moim gościł smutek, żal, gorycz. Ból niczym po stracie ukochanej osoby. Poczułem się jak starzec, który miał za młodu wiele marzeń, chęci i energii, a który zorientował się, że oto uciekło mu całe życie, a wszystko co kochał, opuściło go o wiele wcześniej niż podejrzewał. Poczułem się jak ktoś spętany Czarną Wolą, przykuty do skały Prometeusz, któremu przez trzydzieści tysięcy lat sęp wyżerał wątrobę, teraz wreszcie wolny, bezradnie przyglądający się swemu zniedołężniałemu ciału, tak hardemu i niezawodnemu ongi, bezgłośnie łkający nad mogiłą swej dawnej dumy. Czułem się jak… Hurin.

Mimo, iż duża część dziejów Lalaith, Túrina, Nienor i ich bliskich została już spisana w Silmarillionie, czy Niedokończonych opowieściach, nie zdecydowałem się jednak na uchylenie nawet rąbka tajemnicy czy to stałym czytelnikom Tolkiena, czy zaczynającym dopiero swoją przygodę w Śródziemiu. Niechaj pozostanie to tajemnicą poliszynela, niech nawiąże się mistyczna nić porozumienia między autorem niniejszego tekstu a jego odbiorcą: ja wiem, że ty wiesz, ty wiesz, że ja wiem, a ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem.

Niech więc nic więcej z treści książki nie ujrzy światła dziennego w tym tekście bez mojej wiedzy i zgody, i niech będzie powszechnie i otwarcie wiadomo, że Dzieci Hurina to opowieść tragiczna, acz przepiękna, zapierająca dech w piersiach, w głębi których zdolna wzruszyć samo dno serca; że bez najmniejszego wahania ośmielam się postawić owo dzieło na jednej półce pomiędzy takimi klasykami jak Antygona czy Makbet. Współczesny dramat w iście szekspirowskim stylu, chciałoby się rzec, gdyby Tolkien nie wypracował już sobie dotychczas opinii posiadania własnego. Przywołanie zatem przeze mnie klasyków ma wyłącznie za zadanie scharakteryzować rangę dzieła, do której je zaliczam, bo wynoszone do niej było już bez mała wiek temu…

Kto nie czytał Tolkiena i zastanawia się od czego zacząć – może spokojnie sięgnąć po tę pozycję, a przeczytawszy odłożyć bez poczucia straty wcześniejszych wątków czy znajomości słynnej trylogii. Dotknąć go mogą jedynie wyżej opisane przypadłości duszy. Ten uważać jednak musi na coś jeszcze, bo Śródziemie wciąga w swe zakamarki, fascynuje, by z wolna odkrywać przed wytrwałym czytelnikiem swoje tajemnice, zakątki, plątaniny wątków i krzyżujących się ścieżek herosów i zwykłych bohaterów. Kto wszelako czytał Silmarillion, Niedokończone opowieści, tym bardziej niech zapozna się z Dziećmi Hurina, a dozna zawodu tylko w jednym wypadku – jeśli żył w przekonaniu, że przecież on zna już historię „Narn Î Hin Húrin”. Mogę mu wówczas tylko rzec, że on może słyszał o tej historii, ale z całą pewnością jej nie zna…

Zachęcam!

Recenzja została napisana 12.07.2007 r.

Jarosław Janas


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe