Brak rozliczeń w skali makro pozwala zwolnić się od rozliczeń ze sobą

admin 21 lipca 2011 Wywiady Brak komentarzy »

Rafał A. ZiemkiewiczZ publicystą i pisarzem Rafałem Ziemkiewiczem o jego najnowszej książce „Michnikowszczyzna. Zapis choroby” i nie tylko, rozmawia Paweł Pomianek.

Paweł Pomianek: Kilka miesięcy temu napisał Pan Redaktor nową książkę pt. „Michnikowszczyzna. Zapis choroby”. Dlaczego taka książka? Skąd wziął się pomysł?

Rafał Ziemkiewicz: Nosiłem się z tą książką od dawna – z książką o swoistej „zdradzie klerków” w III RP, czyli o tym, jak nasza inteligencja kompletnie zawiodła w obliczu wielkiego historycznego wyzwania, jakim była niepodległość. Właściwie zapowiedziałem ją już w „Polactwie” i jest ona logicznym, niezbędnym uzupełnieniem tamtej książki. Oczywiście, na ten temat nie da się napisać bez zderzenia z Adamem Michnikiem, który odegrał rolę głównego ideologa postkomunizmu – zdecydowałem więc, że skoro tak, to trzeba iść na zderzenie czołowe. Nie bez znaczenia był tu proces, który mi Michnik wytoczył, a który zmusił mnie do ponownego przestudiowania w krótkim czasie całej jego publicystyki z czasów ustrojowego przełomu. To robi dość mocne wrażenie.

– W publikacji zostaje odkłamane wiele mitów dotyczących tzw. „przemiany ustrojowej” w 1989 r. Jak Pan uważa, czy jest szansa, że nasze społeczeństwo, a przynajmniej spory jego procent, zacznie patrzeć na historię trochę inaczej? Że skończy powtarzać brednie o uratowaniu przez Jaruzelskiego Polski przed interwencją radziecką, czy choćby inaczej zacznie postrzegać sprawę lustracji? Czy jest szansa na wyleczenie „michnikowszczyzny”? A jeśli tak, to czy już wkrótce?

– Problem z tymi bredniami polega na tym, że dla wielu ludzi są one bardzo wygodne. Brak rozliczeń w skali makro pozwala również zwolnić się z rozliczeń z samym sobą i ze swoim życiorysem. Oczywiście, na michnikowszczynę łapie się wielu ludzi o mentalności, mówiąc Leninem, „pożytecznych idiotów” – głównie wskutek rozmaitych upowszechnianych przez media fobii. Oni naprawdę wierzą, że Polsce zagraża jakaś czarna sotnia, jakiś endecki ciemnogród, nacjonalistyczna dyktatura i nie chcą zauważać, że animowani tą histerią, pomagają kręcić różne ciemne młyny. Ale trzon zjawiska to ludzie, którzy doskonale uświadamiają sobie swoje interesy. Znam w Polsce kilka takich szkół wyższych, czy instytucji kulturalnych, gdzie zasadniczy układ personalny trwa w niewiele zmienionej formie od kiedy go ustanowiono po marcu 1968.

– Szczerze mówiąc, największy sprzeciw w Pańskiej książce wzbudziła we mnie teza, że okolicznością, która była Michnikowi najbardziej na rękę, było powstanie jego największego wroga – „Radia Maryja”. Czy nie uważa Pan, że jakby nie oceniać o. Rydzyka, przez długi czas RM była jedyną siłą w Polsce, która gwarantowała pluralizm mediów?

– Sądzę, że w ocenie tego radia generalnie się nie zgadzamy. Więc może nie od rzeczy będzie zastosować kryterium ewangeliczne – po owocach poznacie. Jakie są owoce działalności księdza Rydzyka? Zamknięcie licznej grupy szczerych, choć może nie zawsze najmądrzejszych patriotów w getcie, które skłócone jest z całym światem w każdej sprawie – Miłosz to wróg Polski i grafoman, Harry Potter to reklama satanizmu, i tak dalej. Cokolwiek na zewnątrz murów jest popularne i lubiane, getto odsądza od czci i wiary. I z sekciarską gorliwością odcina się od każdego, kto nie jest wystarczająco radykalny. Krótko mówiąc, zamiast pozyskiwać ludzi dla swojej sprawy, bardzo skutecznie ich odpycha, szczególnie młodych. Potęga Radia Maryja to pozór – owszem, jest ono w stanie w jakiejś drobnej sprawie skutecznie zalobbować, ale na tym koniec. To nie tylko getto, ale getto stale się kurczące, w dużym stopniu z przyczyn biologicznych. Mówiąc krótko, Ojciec Rydzyk stworzył dokładnie taką siłę, jakiej jako przeciwnika potrzebowała michnikowszczyzna, jaki jest dla niej najwygodniejszy, a to chyba wystarczający powód, żeby mu nie składać gratulacji.

– Chyba najbardziej kultową z Pańskich książek jest „Polactwo”. Od jej napisania minęło już trochę czasu. Jak Pan sądzi, czy w Polakach jest owego „polactwa” mniej czy jest go coraz więcej? Ciekaw jestem, co Pan o tym sądzi, zwłaszcza w kontekście tych, którzy wyjeżdżają za granicę: czy wyjeżdżają najlepsi, najpracowitsi, a to najgorsze „Polactwo” wegetuje w kraju, czy wręcz przeciwnie: wyjeżdża „Polactwo”, które zazwyczaj, w nowych warunkach się jakoś ucywilizuje, a jednocześnie dzięki temu kraj oczyszcza się z tych, którzy i tak pożytku by mu nie przynieśli.

– Wyjeżdżają i jedni i drudzy – i ci rzutcy, i ci kompletnie życiowo niezaradni. Problem polega chyba na tym, że ci, którzy nauczą się, jak funkcjonuje przyzwoite, wolne społeczeństwo, w dużej części zechcą tam zostać. A nieudacznicy będą wracać, jeszcze z wielką urazą, że świat ich nie docenił, umacniając tutaj mentalność obrażonego na wszystkich murzynowa. Myślę, że migracje nie mają aż tak wielkiego znaczenia, jakie skłonni im jesteśmy przypisywać; i bez nich stykalibyśmy się z zachodnim stylem myślenia i gospodarowania, i jedni by ten styl przyjmowali entuzjastycznie, a inni zacinali się w kompleksach prowincji. Migracje tylko ten proces nieco przyśpieszają. Choć oczywiście trzeba jasno powiedzieć, że ich rozmiar jest skandalicznie wielki i że jest to wina rządzących nami od piętnastu lat socjalistów, na przemian pobożnych i bezbożnych.

– Na polskiej scenie politycznej brakuje partii czy choćby ludzi pokroju Marta Laara, którzy zdecydowaliby się na radykalne, wolnorynkowe reformy gospodarcze. Czy istnieje dziś realna szansa na to, że wytworzy się w Polsce siła polityczna prezentująca takowe poglądy, która będzie miała poparcie gwarantujące przynajmniej przekroczenie progu wyborczego? Bo wydaje się, że Unia Polityki Realnej to już absolutny przeżytek, partia, która – chyba nade wszystko za sprawą postawy swego lidera – zawiodła nasze oczekiwania. Czy jest w Polsce ktoś, kto mógłby stanąć na czele takiej opcji?

– UPR odniosła wielki sukces – w sferze popularyzacji idei, w zmianie sposobu myślenia bardzo wielu ludzi. A że nie umiała go przekuć w sukces polityczny, to osobna kwestia i zawiniła tu błędna strategia przywódców partii, jej dziwaczna, niereformowalna struktura oraz cechy osobowościowe lidera. Sądzę, że w Polsce jest miejsce dla sprawnej struktury politycznej, głoszącej radykalne hasła wolnorynkowe i działającej w obrębie szerszego obozu konserwatywnego. Natomiast z przywódcami, nie tylko dla takiej struktury, ale w ogóle dla naszej polityki, problem jest wielki. To w ogóle największy problem naszej historii. Nigdy nie mieliśmy szczęścia do wodzów i królów.

– Na marcowym spotkaniu w Lublinie mówił Pan, że w planie ma Pan napisanie powieści, której główny wątek będzie tym razem polityczny. Może Pan w kilku słowach zdradzić również czytelnikom Tolle et lege, czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

– Powieść nazywa się „Żywina”, opowiada o dziennikarzu, który przyjeżdża do prowincjonalnego miasteczka napisać reportaż o miejscowym polityku, który zrobił bardzo błyskotliwą karierę w „Samoobronie” i zapewne zaszedłby bardzo wysoko, gdyby nie to, że wracając z popijawy z miejscowymi notablami pokłócił się, wyrzucił ich z samochodu i sam usiadł za kierownicą, a że był pijany i wściekły, rozwalił się na najbliższym drzewie. Dziennikarz przyjeżdża właściwie z góry wiedząc, co napisze, ale splot przypadków sprawia, że musi zostać w tej miejscowości na dłużej, zaczyna więc interesować się życiorysem nieżyjącego polityka, jego powiązaniami, ludźmi, dzięki którym tak nagle awansował. Niektórzy pewnie zauważą, że to bardzo przypomina karierę pewnego nieżyjącego już posła, który wysoko zaszedł przy Lepperze, ale to była tylko inspiracja, nie piszę żadnej powieści z kluczem.

– A jeśli chodzi o publicystykę? Wiem, że myśli Pan o podjęciu się poważnego zadania, jakim byłoby opisanie polskiej opozycji lat 80-tych…

– Bardzo bym chciał taką książkę napisać, ale to na razie pieśń dalekiej przyszłości. Co będzie wcześniej, jeszcze, szczerze mówiąc, nie wiem, mam kilka pomysłów, nie zdecydowałem się ostatecznie, który pójdzie na pierwszy ogień.

– I na koniec tradycyjne pytanie, które zadaję moim rozmówcom. Co Pan sądzi o projekcie Tolle et lege, który ma w założeniu promowanie tylko i wyłącznie wartościowej literatury, przekazującej pozytywne wartości?

– Bardzo mi się podoba. Trzymam kciuki za wasze powodzenie.

– Dziękuję serdecznie za rozmowę.

wywiad przeprowadzony w marcu 2007 roku


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe